Do 5 milionów Rosjan jest obecnie zaangażowanych w niszczycielskie sekty totalitarne. Jak unikać ich wpływu i chronić przed nim bliskich?
Istnieje opinia, że do sekty trafiają osoby chore (fizycznie lub psychicznie) lub początkowo do tego nastawione, „szalone”, albo po prostu głupie.
Statystyki w tym zakresie potwierdzają coś przeciwnego. Według różnych szacunków we współczesnej Rosji od 800 tysięcy do 5 milionów ludzi jest zaangażowanych w sekty. 80% adeptów ma wykształcenie wyższe. Znaczna część to młodzi ludzie w wieku od 18 do 27 lat, często nieudani uczniowie: wczorajsi uczniowie, którzy przyjechali do dużego miasta studenckiego, ale nie zdali egzaminów wstępnych. Sfrustrowani i zdezorientowani, stają się smakołykiem dla rekruterów.
Najprawdopodobniej większość z nich to oczywiście silni i silni ludzie w kwiecie swojej siły fizycznej. To zrozumiałe – sekta potrzebuje młodej i świeżej krwi, ze starych ludzi niewiele można wycisnąć, jedynym jej atutem są nieruchomości. Młodzi ludzie natomiast mają przed sobą całe życie i w związku z tym można z nich wiele wycisnąć przez długi czas.
Największa liczba sekt działa w Moskwie, na Terytorium Nadmorskim, na Terytorium Chabarowskim, w Republice Komi, w regionie Penza i na Sachalinie.
Samodzielne opuszczenie sekty jest niezwykle trudne i często bardzo ryzykowne. W wielu sektach jest tylko jedna kara za „opuszczenie organizacji” – śmierć. Ale nawet w tych, w których pozostaje niejako „na sumieniu” odchodzącego, statystyki są rozczarowujące: wychodzi 1 na 1000 zwolenników.
Dlatego o wiele łatwiej i taniej jest nie dostać się do sekty i nie dać się tam dostać swoim bliskim. Jak to zrobić?
Przede wszystkim musisz zrozumieć, że nikt nie jest odporny na rekruterów. Chodzą po ulicach, jak wszyscy, jeżdżą metrem i autobusami, jak wszyscy inni, kupują w sklepach, jak wszyscy inni, w wielu sektach wyznawcy nadal pracują w tym samym miejscu, w którym pracowali przed sektą, wielu zabiera swoje dzieci do zwykłych przedszkoli i szkół, jak wszyscy inni - jednym słowem nie ma czegoś takiego, że tu żyją normalni ludzie, a gdzieś tam, na Syberii, w tundrze żyją szaleni poganie z krwią niemowląt na zębach daleko od normalnych ludzi. Gdyby tak było, do sekty nie dostałby się nikt, kto chciałby mieć do czynienia z dziką, wyraźnie nieadekwatnie wyglądającą osobą.
Gorzka prawda jest taka, że zarówno adepci sekty, jak i rekruterzy są zakorzenieni w społeczeństwie. Co więcej, niektóre sekty (ich nazwy nie są specjalnie wymieniane, aby nie robić dla nich dodatkowej reklamy) są tak umiejętnie okrywane „dobrymi” celami, jak np. organizacja antynarkotykowa, że nie jest to dla nich trudne zdobyć lokal, zareklamować się, swobodnie zadeklarować się itp.
Najważniejszą rzeczą, o której należy pamiętać, jest to, że każdy, kto należy do sekty, może dostać się do sekty - początkowo byli to zwykli, normalni, najzwyklejsi ludzie z własnymi celami życiowymi, zmartwieniami, rodziną, pracą i tak dalej, wszystko co zabiera życie najzwyklejszej, normalnej osobie.
Na pierwszym etapie dochodzi do znajomości z rekruterem (z reguły z inicjatywy tego drugiego), a tutaj takie zjawisko występuje jako oszustwo podczas rekrutacji.
Oszukiwanie w rekrutacji jest istotną częścią rekrutacji do sekty. Żadna sekta nie wabi się słowami „idziemy do naszej sekty, oddamy pieniądze przywódcy”. Paradoksalnie ludzie wpadają w sektę, ponieważ wszyscy chcemy poprawić swoje życie.
Tak, dokładnie to. Wszyscy ludzie chcą dla siebie więcej pieniędzy, np. lepszego mieszkania, ciekawszej pracy, ktoś nie jest zbyt zadowolony ze swojego zdrowia, ktoś może mieć jakiś nałóg (alkoholizm, narkomania, gry), ktoś chce więcej szacunku, ktoś jest po prostu samotny i chce mieć jakieś środowisko… I tak dalej.
Wiele osób chce się uczyć angielskiego - proszę, jedna z sekt właśnie wabi ich na swoje spotkania darmowymi kursami języka angielskiego. Wydaje się, że człowiek przychodzi na kurs języka angielskiego (osoba normalna, zwyczajna, z własnymi celami, nie chora, nie „szalona”, nie słaba fizycznie i psychicznie), ale w rzeczywistości przychodzi na miejsce spotkań sekciarzy, gdzie w Mówią oczywiście po angielsku, ale mówią o sprawach sekty. I w ten sposób osoba się angażuje.
Wiele osób chce poprawić swoje zdrowie. I na tym pragnieniu bardzo wiele sekt pasożytuje, deklarując, że ich produkt i ich mentor są w stanie wyleczyć każdą chorobę. I nie tylko ten, który już istnieje i powoduje cierpienie, ale nawet te, które jeszcze będą. Wydaje się, że człowiek przychodzi na diagnozę choroby, ale w rzeczywistości przychodzi na miejsce spotkań sekciarzy, gdzie oczywiście rozmawiają o chorobach i zdrowiu, ale jednocześnie sugerują, że jest bardzo źle i tylko regularne wizyty na takich spotkaniach mogą przynieść pożądany efekt. I w ten sposób osoba się angażuje.
Sekty wykorzystują naszą „Listę życzeń”, te nasze luki, nasze niezadowolenie i podczas rekrutacji trafiają w te właśnie punkty. Żadna sekta nie kusi się swoimi „bezpośrednimi” właściwościami – spotkaniami, sztywnymi przepisami, manipulacją świadomością i tak dalej. Każdy udaje, że jest dobry i udaje, że nie jest tym, kim jest, dlatego nazywa się to oszustwem podczas rekrutacji.
Najlepiej wyjaśnić na konkretnym przykładzie. Pewnego dnia w przeddzień Walentynek, około tygodnia przed 14 lutego, sekta wydrukowała ulotki reklamujące bezpłatną sesję jogi miłości. Obiecali ciekawy wykład o tym, jak jednocześnie praktykować jogę i wzmacniać relacje z ukochaną osobą, film edukacyjny, wegetariański poczęstunek i co najważniejsze upominki dla wszystkich uczestników. Był to zbiór typowej jogicznej pseudo-hinduskiej sekty.
Nawiasem mówiąc, joga jest bardzo popularną „pokusą” sekt jogicznych. W końcu wielu chce zadbać o swoją sylwetkę, rozciągając się tam, zdrowie, gwiazdy opowiadają, jak stoją w pozie „psa twarzą w dół”, tworzą własne kanały … I na tej fali wielu naszych rodaków też próbuje robić jogę. A rekruterzy zapraszają ich na swoje spotkania pod przykrywką grupowych zajęć jogi.
Pamiętajcie więc: sekta zawsze kusi się jakimś cukierkiem. Niestety nie tylko dzieci nie mogą się oprzeć słodyczom.